Niewiele dworów i pałaców poniemieckich zachowało się na Kujawach tak dobrze, jak pałac we wsi Kobylniki niedaleko Kruszwicy. Siedzibę potężnej rodziny von Wilamowitz-Moellendorff dziś zaadaptowano na hotel. Pewnie dzięki temu przetrwała. A może to sprawka kujawskich masonów…
Pałac wzniesiono z inicjatywy naczelnego prezesa prowincji poznańskiej oraz starosty inowrocławskiego, barona Hugo Wichardta Theodora Freiherr von Wilamowitz-Moellendorff. Autorem projektu pałacu był berliński architekt Hans Grisebach.
W literaturze przedmiotu często wspomina się o wyjątkowej na Kujawach, neogotyckiej architekturze budynku. Warto jednak zwrócić szczególną uwagę na misternie kute balustrady i detale, którymi zręczny kowal ozdobił pałac. Przed drzwiami zachowały się niemal nienaruszone dwie rzeźby ogromnych lwów pilnujących wejście do pałacu. To olbrzymie szczęście, że budynek zachował się w niemal niezmienionym stanie do dnia dzisiejszego.
Pałac otacza rozległy, nieźle zachowany park. Na poniższej mapie (jest to Messtischblatt z 1911 r.) widać dokładnie imponujące założenie ogrodowe.
Na powyższej mapie niebieskim kółkiem oznaczyłem pompę wodną, która jest bohaterką osobnego wpisu.
Wszystko to tworzyło niesamowitą scenerię, którą podziwiać można do dziś.
Proszę porównać samemu. Tak bowiem prezentował się pałac na pocztówce z roku 1914.
Po nieszczęśliwej śmierci barona 1 sierpnia 1905 r. pałac w Kobylnikach przeszedł w ręce jego syna Fryderyka (Fritza) Wilhelma Hermanna Wicharda (5 grudnia 1872 r.). Fryderyk osiedlił się w Kobylnikach wraz z żoną Anną Marią von Köthen. W 1907 r. Otrzymał tytuł barona, w 1913 został przyjęty w poczet Pruskiej Izby Panów. Fyderyk okazał się znakomitym gospodarzem, który potrafił pogodzić zarządzanie obszernym majątkiem z aktywnym życiem towarzyskim.
W Kobylnikach często gościli znani politycy niemieccy oraz polscy i niemieccy ziemianie. W Kobylnikach dwukrotnie gościł Urlich von Wilamowitz-Moellendorff. Fyderyk, podobnie jak inni ziemianie stronił od polityki. Mimo to, w roku 1919 został zatrzymany przez polską policję i przewieziony do Gniezna. Został zwolniony po interwencji żony oraz polskiego ziemianina Włodzimierza Watta Skrzydlewskiego z Wójcina. Rok później w gorącej atmosferze walki Polski o granice do pałacu w Kobylnikach próbowali wedrzeć się polscy pracownicy pobliskiej cukrowni. Robotnicy zostali rozpędzeni po zdecydowanej interwencji polskiej policji. W 1923 r. pałac został przeszukany przez policję. Fryderyka podejrzewano o przynależność do Deutschtumsbund zur Wahrung der Minderheitsrechte in Polen, partii politycznej, która stawiała sobie za cel zjednoczenie wszystkich niemieckich organizacji politycznych na terenie Polski. Przeszukanie nie potwierdziło tych podejrzeń, a sam Fryderyk miał obejść się z policjantami „bardzo korekt”. Rodzina angażowała się w różne działania charytatywne. Żona Fryderyka wspierała Hilfsverein Deutscher Frauen w Kruszwicy, Fryderyk natomiast, kontynuując tradycję dziadka przystąpił do Królewskiego Pruski Zakonu Joannitów, nadzorując rozbudowę szpitala w Pakości.
W latach trzydziestych gospodarowanie w Kobylnikach przejął jedyny syn Fryderyka i Anny Marii — Hugo. Fryderyk zmarł w Kobylnikach 23 marca 1944 r. Jak przypuszczam, został pochowany na cmentarzu we wsi Rożniaty. Trudno mi ocenić postawę Hugona w czasie wojny. W swoich wspomnieniach Maksymilian Łangowski wymienia Hugona, jako pierwszego „złoczyńcę”, który szkodził Polakom. Nie podał jednak konkretnych czynów. Wiadomo, że Wiktor Ortwig, przed wojną główny księgowy w Kobylnikach, okupacyjny burmistrz Kruszwicy był osobiście odpowiedzialny za rozstrzelanie Polaków w pobliskich Łagiewnikach. Hugo zmarł w Mannheim w roku 1970.
Tajemnica loży masońskiej
Swego czasu w Internecie sporą popularność zyskał tekst udowadniający, że w pałacu w Kobylnikach istniała loża masońska. Autor podał kilka, jego zdaniem pewnych przesłanek: wystrój pałacu oraz przekazy świadków. Osobiście z dużą rezerwą podchodzę do internetowych rewelacji. Tak jest i w tym przypadku, zwłaszcza, że kujawska masoneria została wnikliwie zbadana przez historyka Tomasza Łaszkiewicza.
Pierwsza przesłanka świadcząca o siedzibie masonerii w Kobylnikach to zdaniem Autora tajemnicze zdobienia przedstawiające „zielonego człowieka” — ludzką twarz z wyrastającymi pnączami i liśćmi. Owszem, na barierkach pełno takich wymyślnych figur, ale trudno dostrzec wspólną cechę z bogatą symboliką wolnomularską. Mamy tu raczej do czynienia z podkreśleniem głębokiego związku ziemian z łaskawą kujawską przyrodą. Na przełomie XIX i XX wielu przynależność do masonerii nie była powodem do wstydu, wręcz przeciwnie. Świadczyła o wysokiej pozycji wśród ówczesnej elity. Na frontach wielu inowrocławskich i kruszwickich kamienic zachowały się do dnia dzisiejszego czytelne symbole wolnomularskie.
Znacznie ciekawszy jest przekaz „świadków”. Po wojnie, kiedy mieszkańcy Kobylnik weszli do niedostępnego do tej pory pałacu to: „część ludzi z pewnym przestrachem wchodziła do sporej sali na piętrze, ponieważ ta miała ściany obite jakimś ciemnym materiałem, zaś na tle niemal czarnego sufitu widniały wymalowane konstelacje gwiezdne…”. Gdyby rzeczywiście w pałacu po wojnie zachowała się loża wolnomularska byłoby to bardzo interesujące. Po pierwsze w 1938 r. ówczesny prezydent Ignacy Mościcki zdelegalizował w Polsce działalność organizacji wolnomularskich. Wrogo odnosili się do nich także hitlerowcy. Jeśliby przez okres okupacji udało się zachować zakonspirowaną lożę byłaby to bardzo interesująca wiadomość!
Czarny pokój, czarny pies
Nie udało mi się uzyskać żadnych informacji na temat przynależności członków rodziny von Wilamowitz-Moellendorff do prężnie działających na terenie Inowrocławia i okolic organizacji wolnomularskich. Owszem, jest to prawdopodobne (o cmentarzu w Rożniatach mówiło się „grób masona”), ale co innego sympatyzowanie, a co innego prowadzenie z narażeniem życia zakonspirowanej loży.
Czy mamy więc do czynienia z legendą? Moim zdaniem tak, ale może gdzieś tam tkwi sensacyjne „ziarno prawdy”.
Opowieści o „czarnym pokoju” przypominają mi trochę straszne opowieści o upiornych masonach, którymi żyli kujawscy chłopi.
Stanisław Przybyszewski w „Moich współczesnych” wspominał:
To jedno jeszcze pamiętam, że poszli do starego gospodarza Słabęckiego z prośbą o furmankę i tego samego wieczoru ruszyli do Józefa Kościelskiego, który rezydował w bardzo pięknym pałacyku nad Gopłem — w Szarleju, ongiś warownym zamku, który Władysław Biały, książę „Szarlejko”, zdobywał (Józef Kościelski napisał dramat o tym księciu Szarlejko pod tytułem Władysław Biały), a który Szwedzi podczas najazdu Wielkopolski doszczętnie zburzyli. Stał on naprzeciw ogromnego kopca na przeciwnej stronie Gopła, usypanego przez Szwedów, z którego Szwedzi Kruszwicę ostrzeliwali; kopiec ten po dziś dzień istnieje, a zaiste jest godzien, by społeczeństwo polskie gorąco się nim zajęło.
Kopiec ten, dorównywający wysokością kopcowi Kościuszki, jest otoczony wysokim obronnym wałem, oddzielonym od kopca samego głęboką fosą. W przesądnych wierzeniach okolicznego ludu odgrywa on niezmiernie ważną rolę, a wątpię, czy kiedy znalazł się taki śmiałek, który by nocą nań wejść się odważył.
Natomiast widziano częstokroć okolicznych obywateli niemieckich, którzy przeważnie byli masonami — piękną lożę murowaną w kształcie wieży mają stąd niedaleko we wsi Tupadły — zamienionych w ogromne czarne psy z jarzącymi się ślepiami, grzebiących za ukrytymi w tym kopcu skarbami. Stary torfiarz Piernik opowiadał mi, że raz takiego psa-masona ubił poświęconym trojakiem, a jak podszedł bliżej, ujrzał, że z psa została tylko kupka smoły.
Uwagi
Informacje dotyczące rodziny Wilamowitz-Moellendorff oraz zdjęcie „Fryderyk i Urlich von Wilamowitz-Moellendorff” zaczerpnąłem z artykułu Tomasza Łaszkiewicza „Ziemiaństwo niemieckie na Kujawach Zachodnich w okresie międzywojennym”, Ziemia Kujawska t. 15, Inowrocław – Włocławek 2002. Fragment mapy można obejrzeć w pełnej rozdzielczości na stronie http://mapy.amzp.pl/. Pozostałe fotografie pochodzą z archiwum autora.