Chwał na schwał
Wstęp. Jakiś czas temu postanowiłem, że napiszę książkę. Jej bohaterem uczyniłem sędziego kaliskiego Mikołaja z Wenecji na Pałukach, zwanego także Diabłem Weneckim. Nie mam ambicji, by napisać kolejną biografię, uczynili to zresztą wcześniej znakomici badacze. Postanowiłem spisać parę gawęd, które łączy postać Mikołaja. Opowieści spisywałem w różnym czasie i miejscu. Czasami dotyczą Mikołaja z Wenecji wprost, czasem to pretekst, żeby powłóczyć po lasach albo muzeach. Postanowiłem także dużą część swojej pracy udostępnić w Internecie. Powodów ku temu jest wiele, ale przede wszystkim liczę na uwagi i korekty. Jeśli chcesz śledzić na bieżąco postępy i poczytać kolejne części możesz zapisać się do newslettera. Formularz umieściłem u dołu strony.
W planowanej książce będą też zdjęcia. Będą czarno-białe i wykonane archaicznymi aparatami. Tak to sobie wymyśliłem. W udostępnianych fragmentach zdjęć nie zamieszczę. Chciałbym skupić się na treści. Być może dodatkowe materiały udostępnię czytelnikom newslettera.
Chwał na schwał
Pierwsze, zachowane w źródłach wspomnienie o Mikołaju z Wenecji, jest pośrednie. Dotyczy jego ojca, zwanego Chwałem Białym lub Falonem herbu Nałęcz. Chwał pojawia się w dokumencie wystawionym 27 marca 1343 roku w Żninie. Pismo to dotyczy sprawy sądowej o niezłym kalibrze. Chwał procesował się z arcybiskupem gnieźnieńskim Jarosławem Bogorią Skotnickim. Poszło o należący do Chwała młyn na rzece Grzmiącej.
Arcybiskup gnieźnieński Jarosław Bogoria Skotnicki był pierwszoplanową postacią w otoczeniu Kazimierza Wielkiego. Posiadł gruntowne wykształcenie. W latach 1316-1322 studiował prawo i teologię na uniwersytecie w Bolonii. Jako prokurator reprezentował Polskę podczas procesu warszawskiego z Zakonem Krzyżackim. Za sprawą arcybiskupa, Kazimierz Wielki zmienił cele polityki zagranicznej, angażując się na Rusi. Zmiana polityki międzynarodowej dokonana za czasów ostatniego Piasta miała fundamentalne znaczenie dla dalszych losów Polski. Jarosław Bogoria Skotnicki był także odpowiedzialny za kodyfikację polskiego prawa — statutów wielkopolskich i małopolskich. Był inicjatorem powstania gotyckiej katedry w Gnieźnie. Poza tym skutecznie pomnażał majątek kościelny.
Z takim oto rywalem przyszło stanąć w szranki Chwałowi. Sprawa musiała być gruba, skoro trafiła przed oblicze Kazimierza Wielkiego. Władca zlecił rozsądzenie sporu ówczesnemu staroście wielkopolskiemu Mikołajowi z Biechowa. Staroście towarzyszyli zacni panowie, między innymi: wojewoda kujawski Wojciech z Kościelca, kasztelan poznański Andrzej, kasztelan nakielski Zbylut, kasztelan radzimski Piotr (z Mileszynej Górki ?).
Wyobrażam sobie, że całe to czcigodne towarzystwo udało się do młyna na Grzmiącej. Poszli, na własne oczy przekonać się, kto ma rację. W dokumencie zachowała się nawet stosowna wzmianka: „Actum circa molendinum Falonis in fluvio Grzmancza” „Działo się wokół młyna Falona na rzece Grzmiąca”. Oczami wyobraźni widzę, jak brodzą w wodzie i podkręcając wąsa, stroją mądre miny. — Zalewa, mości kasztelanie, czy nie zalewa?
Skoro tak szlachetne towarzystwo dotarło do młyna, postanowiłem nie być gorszy. Pojawiła się jakkolwiek drobna niedogodność. Młyna na rzeczce Grzmiąca już nie ma. Na mapach nie znajdziemy także folwarku Grzmiąca. Co począć? Najlepiej udać się w podróż w czasie. Pewnie nie wszyscy fizycy podzielą mój pogląd, ale to całkiem prosta sprawa. Wystarczy sięgnąć do przedpotopowej, papierowej mapy, żeby ustalić, gdzie znajdował się ów przysiółek.
Wędrówka z papierowymi, archiwalnymi mapami stała się ostatnio modna. Może i modna, ale z pewnością wygodna. Mapy papierowe działają bez względu na sygnał GPS albo poziom baterii. Nie gadają po próżnicy, nie szpiegują. Jeśli chodzi o mapy historyczne, jest ich w internecie zatrzęsienie. Wystarczy poszukać i wyruszać w drogę! Navigare necesse est!
Spakowałem więc do plecaka ręcznie rysowaną mapę, książkę Calliera, aparat i poszedłem szukać Grzmiącej. Wielkie mi mecyje! Najpierw skręciłem w prawo, potem jeszcze raz w prawo, później prosto, w lewo, jeszcze chwila polną drogą i jest! Miejsce, które kiedyś było Grzmiącą, leży pośród pięknych lasów należących do nadleśnictwa Gołąbki. Malownicza stróżka, którą przecina niewielki mostek, cieszy oko. Jednak kilka wieków minęło. Drzewa świeże, droga ubita kołami samochodów. Leniwie ciurkający strumyk nie ma już nic wspólnego z dawną nazwą „Grzmiąca”. Można przystanąć na chwilę, napawać urodą tego miejsca i beztrosko pójść dalej. Można też posiedzieć chwilkę i podumać, jak wyglądało to miejsce kilkaset lat wcześniej, kiedy o to ten kawałek ziemi toczyli spór rycerz z arcybiskupem. Moszczę się zatem w tych krzakach, całkiem już kontent i sięgam po herbatę, gdy lunęło. Jeden z nieba. Na patos najlepszy jest kubeł zimnej wody, to rozumiem. No ale żeby zaraz cały potop? Urocza śródleśna droga zamieniła się w dziarski potoczek. Jeszcze nie „grzmiący”, ale tego już nie miałem ochoty sprawdzać. Drogę powrotną umilał mi chlupot wody w butach. Graty — aparat, książka, mapa, notesik, przezornie owinięte w plecaku czymś w rodzaju ceraty, przetrwały tę przygodę suche jak pieprz.
Wygląd zmokłej kury ujął mi zapewne część (wątpliwego) szyku i powabu, ale przecież źródło wypadków, które mnie przywiodło do starego młyna, dotyczyło znacznie wyższej stawki.
Z tą ręcznie rysowaną mapą to żadna blaga. Owszem, nie narysowałem jej osobiście. Skorzystałem z pracy Juliusa Flatau, nauczyciela z Białożewina. Pan Flatau w 1912 roku wybrał się na wycieczkę wąskotorówką do portu w Ostrówcu. Żnińska sieć kolei wąskotorowej to dopiero cymes! Podróż kosztowała go niewiele — 40 fenigów w obie strony. Następnie pieszo kontynuował swoją wędrówkę. Odwiedził młyn Folusz i okoliczne lasy. Relacja z tej wyprawy, wraz ze zdjęciami i ręcznie narysowaną mapą została opublikowana w piśmie „Aus dem Posener Lande”. Z tejże mapy skorzystałem.
Rozstrzygnięcie, jakie zakończył spór z arcybiskupem, było dla Chwała niekorzystne. Rozgraniczono Pniewy i Grzmiącą. To jeszcze nic! Arcybiskup mógł postawić młyn korzeczny, to jest taki, którego koło napędzała woda płynąca z góry. Żeby mógł działać, umożliwiono podniesienie wody, nie licząc się ze szkodami, jakie mógł ponieść Chwał. Gdyby do takich doszło ani on, ani jego następcy nie mogli pozwać duchownych. Nie wolno im było także czerpać zysków z rybołówstwa na spiętrzonym stawie.
Jak można się spodziewać, surowy wyrok spowodował powolny upadek młyna na Grzmiącej. Pojawia się jeszcze w dokumencie z 1357 (KDW t.3 nr 1357). Wówczas znany nam arcybiskup Jarosław Bogoria Skotnicki ustanowił parafię w Chomiąży. W jej skład wchodziła także wieś Grzmiąca. Osada na dobre zanikła w XVI wieku. Podróżując w czasie, znalazłem ją na mapie Schröttera wyrysowanej pod koniec XVIII wieku. Wyraźnie zaznaczono młyn, a wieś została opisana jako „Grzmionca M (ühle)”. Na początku XIX wieku, na mapach i w dokumentach został tylko folwark i przydrożna kapliczka. Niewielkie jeziorko powstałe przy młynie zaginęło zapewne na początku XX wieku podczas prac melioracyjnych i budowy Drogi Wodnej Folusz.
Wraz z zanikiem Grzmiącej, pojawia się Folusz. Nazwa ta wywodzi się od folowania, czyli spilśniania wełny wykorzystywanej do produkcji sukna. Folowanie wykonywano za pomocą specjalnych urządzeń napędzanych wodą. Malownicze budynki młyna w Foluszu stoją do dzisiaj. Oczywiście, nie mają nic wspólnego z czasami średniowiecza.
Historia historią, fakty faktami, ale czy to prawda, że Mikołaj „Diabeł Wenecki” przeklął młyn w Foluszu? To pytanie zasadnicze, jakkolwiek wykracza zdecydowanie poza moją skromną wiedzę. Miłośnikom tajemnic i zagadek kryminalnych polecam lekturę lokalnej prasy z lat 30. która rozpisywała się o podpaleniu młyna celem wyłudzenia odszkodowania.
Do wymienionych w dokumencie „następców” Chwała zalicza się Mikołaj — bohater naszej opowieści. Nie znamy dokładnej daty jego urodzin. Podaje się orientacyjne rok 1330. Zatem w roku 1343 byłby już rozumnym młodzieńcem. Jeśli ośmielimy się na podstawie nielicznych źródeł narysować portret psychologiczny, to rogatą duszę odziedziczył po tatku. Mikołaj miał jeszcze starszego brata — Jana. Ten z kolei poświęcił się karierze duchownej. Był w latach 1345-1353 (niewiele później po opisywanym zdarzeniu) kustoszem włocławskim, później (1353-1361) dziekanem gnieźnieńskim. W 1378 roku papież Klemens VII powierzył mu urząd kanonika wrocławskiego. Zmarł w 1381. Trzecia pociecha Chwała Białego to córka — Małgorzata z Dobrska. O niej źródła są bardzo skromne. Właściwie wiadomo tylko, że sądziła się z Mikołajem w 1397 o wsie Rybno i Kiszkowo.
Tutaj należy się pewna uwaga. Życie Mikołaja w Wenecji i jemu współczesnych opisuję poprzez dostępne źródła historyczne. Te są niekompletne. Czasami wprowadzają w błąd. Do naszych czasów przetrwały najczęściej dokumenty sądowe. Można zatem odnieść błędne (chociaż poniekąd poparte źródłowo) wrażenie, że rodzina Chwała to zacietrzewieni pieniacze, którzy wadzili się ze wszystkimi, o wszystko. Wrócę jeszcze do tego zagadnienia, przy okazji przydomku Mikołaja — „Diabła weneckiego”. Warto mieć na uwadze, że źródła dają nam opis tylko niewielkiego wycinka średniowiecznej rzeczywistości.
Czy pomimo tej uwagi, można coś jeszcze wydedukować na temat Chwała? Ilość „grubych ryb”, które towarzyszyły staroście Mikołajowi podczas wyroku z 1343 roku, świadczy, że i Chwał nie był chudym leszczem. Kariera duchowna jego syna, Jana świadczy, że był liczącą się postacią na Pałukach. Miał zapewne duży majątek, którym sprawnie zarządzał. Oprócz Grzmiącej był z pewnością właścicielem dóbr chomiąskich. Tę odziedziczył Mikołaj.
O Chomiąży i jej znaczeniu dla potęgi Mikołaja i rodu Nałęczów w kolejnej części.
Jeśli gdzieś popełniłem błąd, daj mi znać michal@manowce.com
© Copyright by Michał Matyjasik 2022 (michal@manowce.com).
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego.
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Praca w toku. Opublikowano 2 sie 2022