Kafel
Wstęp. Jakiś czas temu postanowiłem, że napiszę książkę. Jej bohaterem uczyniłem sędziego kaliskiego Mikołaja z Wenecji na Pałukach, zwanego także Diabłem Weneckim. Nie mam ambicji, by napisać kolejną biografię, uczynili to zresztą wcześniej znakomici badacze. Postanowiłem spisać parę gawęd, które łączy postać Mikołaja. Opowieści spisywałem w różnym czasie i miejscu. Czasami dotyczą Mikołaja z Wenecji wprost, czasem to pretekst, żeby powłóczyć po lasach albo muzeach. Postanowiłem także dużą część swojej pracy udostępnić w Internecie. Powodów ku temu jest wiele, ale przede wszystkim liczę na uwagi i korekty. Jeśli chcesz śledzić na bieżąco postępy i poczytać kolejne części możesz zapisać się do newslettera. Formularz umieściłem u dołu strony.
W planowanej książce będą też zdjęcia. Będą czarno-białe i wykonane archaicznymi aparatami. Tak to sobie wymyśliłem. W udostępnianych fragmentach zdjęć nie zamieszczę. Chciałbym skupić się na treści. Być może dodatkowe materiały udostępnię czytelnikom newslettera.
Przed Tobą pierwszy fragment. Dotyczy on zabytku, który nie ma bezpośredniego związku z Mikołajem, ale okazał się na tyle interesujący, że na dłuższy czas pochłonął mnie bez reszty. Na północnej ścianie kościoła w Żninie, znajduje się kafel z wyobrażeniem rycerza walczącego ze smokiem. Według legendy kafel pochodzi z zamku w Wenecji. Może łączy się jakoś z Mikołajem? Myślałem, że sprawdzenie takiego drobiazgu zajmie mi niewiele czasu. Jakże się myliłem!
Kafel
Stoję pod północną ścianą kościoła świętego Floriana w Żninie i wysoko zadzieram głowę. Pomiędzy cegłami wyraźnie widać zielony kafel. Według legendy kafel pierwotnie znajdował się na zamku w pałuckiej Wenecji. Żeby to sprawdzić, przeprowadziłem małe dochodzenie.
Kafel ze Żnina, przez długie lata był trochę pomijany. Wydaje mi się, że po raz pierwszy wspomniał o nim Józef Łepkowski w swoich sprawozdaniach, opublikowanych w 1866 r. Na dodatek uczony dopatrzył się nań postaci św. Michała. W późniejszej literaturze kafel nieśmiało łączono z pozostałościami dwunastowiecznego kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Może dlatego, że w ścianę fary wmurowano romańskie ciosy granitowe z tejże świątyni? Brzmi to nieco dwuznacznie, ale oglądając fotografię płytki sprzed konserwacji, te wątpliwości da się zrozumieć. Na oryginalnym kaflu smok jest niemal zatarty. Trudno dostrzec głowę świętego. Płytka była wyblakła, poszarzała. Tak, tak! Dzisiaj w ścianie żnińskiego kościoła tkwi współczesna kopia! Oryginał został poddany konserwacji przez panią Lidię Piotrowską-Cześnik i przekazany proboszczowi, jako eksponat przyszłej ekspozycji prezentującej dzieje fary. Mimo że nie obcujemy z oryginalnym zabytkiem, efekt renowacji jest zachwycający!
Najpierw kilka słów na temat średniowiecznych kafli. Piece kaflowe pojawiły się na terenach Polski w połowie XIII wieku. Do ich budowy stosowano kafle garnkowe bądź miskowe, formowane na kole garncarskim. W XV wieku do użytku weszły kafle płytowe, które oprócz walorów użytkowych zdobiły wnętrza. Lico kafla płytowego odciskano w specjalnej matrycy, dzięki czemu uzyskiwano ozdobny relief. Płytki często glazurowano. Gotyckie kafle zachwycają bogactwem ornamentów i treści. Tak naprawdę, ten przebogaty świat średniowiecznych wyobrażeń ujawnili archeolodzy dopiero pod koniec XX wieku. Szczególnie owocne były odkrycia Czesława Strzyżewskiego, Tomasza Sawickiego oraz Tomasza Janiaka dokonane w Jankowie Dolnym niedaleko Gniezna.
Żniński kafel przedstawia scenę zmagań świętego Jerzego ze smokiem. Święty — wzór cnót rycerskich, dosiadłszy rumaka, spokojnie mierzy kopią w smoka. Ten nie poddaje się łatwo. Wije się przebiegle wokół końskich nóg. Groźnie szczerzy paszczę.
O smokach i ludziach
Walka dobra ze złem, które przybrało postać odrażającego stwora to motyw stary jak świat. Poszukując jego źródeł, musielibyśmy cofnąć się do przedchrześcijańskiego Egiptu albo Grecji. W czasach chrześcijaństwa rola zabójcy smoka najpierw przypadła św. Teodorowi z Amasei. To kolega po fachu Jerzego — również żołnierz. Pierwsza wzmianka o św. Jerzym walczącym ze smokiem pojawiła się w XI wieku w Gruzji. Później, na fali wypraw krzyżowych ten czyn zdobył olbrzymią popularność w Europie.
Scena pojedynku, którą uwieczniono na kaflu ze Żnina, została zainspirowana „Złotą legendą”. Jest to zbiór częstokroć fantastycznych opowieści o świętych. Autorem „Złotej legendy” był włoski dominikanin Jakub de Voragine. Dzieło to zdobyło szaloną popularność w całej Europie. Do Polski opowieści „Złotej legendy” trafiły w XIII wieku, pewnie jeszcze za życia autora. Przyjmuje się, sprowadził je wrocławski dominikanin i kaznodzieja Perygnyn z Opola. Za jego sprawą echa „Złotej legendy” pobrzmiewają też w piętnastowiecznych „Kazaniach gnieźnieńskich”. Zostały one spisane także w języku polskim, z myślą „o słuchaczach prostych”. Tak to smok od świętego Jerzego trafił pod średniowieczne strzechy.
Pozostając przy smokach, wspomnijmy lokatora Smoczej Jamy na Wawelu. Czy to za sprawą tejże legendy potwór wawelski z wymyślonego przez Wincentego Kadłubka „całożercy (olophagos)” stał się „smokiem (draco)”? Smocze pokrewieństwo może wydawać się zaledwie błahostką, jednak związki Krakowa ze smokami są głębsze i nieprzypadkowe. Jeden z najstarszych krakowskich kościołów, zbudowany w okolicy Smoczej Jamy nosił wezwanie św. Jerzego! W jego sąsiedztwie zbudowano świątynię św. Michała — znanego także z triumfu nad smokiem. Kościoły nie zachowały się, ale przy wejściu do Katedry Wawelskiej znajduje się romańska rzeźba św. Michała ze smokiem. Towarzystwa dotrzymuje mu rzeźba św. Małgorzaty, która także zasłynęła zwycięstwem nad smokiem. Mało tego, wiernych przybywających do katedry, witają zawieszone na łańcuchu, jak wierzono, smocze kości [1].
Tu dochodzimy do pewnej subtelności. Smok w średniowieczu mógł zarówno symbolizować zło, szatana, jak i być istotą z krwi i kości. W średniowiecznych bestiariuszach uczenia opisywano ich wygląd oraz obyczaje. Albo, jak w Krakowie wieszano tajemnicze szczątki na publicznym widoku. Tak i święty Jerzy, został kanonizowany po męczeńskiej śmierci. Przez lata jego żywot nie budził dodatkowych emocji. Dopiero pojedynek ze smokiem, który znalazł zainteresowanie w epoce wypraw krzyżowych, uczynił zeń swego rodzaju „gwiazdę”. Ideał prawego rycerza. Gdyby historia potoczyła się troszkę inaczej, bohaterem średniowiecznych romansów zostałby św. Teodor? Przy okazji, zachowały się freski, na których Teodor i Jerzy wspólnie leją smoka. Doprawdy, zadziwiające potrafią być ścieżki średniowiecznych wyobrażeń!
No dobrze, ale jak to z tym świętym Jerzym właściwie było?
Uwieczniona na kaflu historia dzieje się mieście Silene w Libii. Pod jego murami osiadł smok, który zatruł powietrze wstrętnym oddechem. Zrozpaczeni mieszkańcy musieli co tydzień karmić nienasyconą bestię dwiema owcami. Gdy zabrakło zwierząt, w ofierze zaczęto składać ludzi. Wtedy zły los dotknął córkę króla Silene. Różne źródła nazywają ją Cleolinda lub Aia, ale spotyka się także imię Sabra. Księżniczka została wylosowana jako ofiara dla smoka. Zrozpaczony monarcha błagał: „weźcie złoto i srebro i połowę mojego królestwa a zwolnijcie moją córkę, by nie musiała umierać w ten sposób”. Nie spodobało się to mieszkańcom Silene! Oburzeni, wypominali mu niesprawiedliwość. „Po to ustaliłeś prawo, żeby go przestrzegać!” — grzmieli. Po ośmiu dniach oczekiwania zrozpaczona dziewczyna udała się nad pobliskie jezioro, do gniazda bestii. Tam księżniczkę spotkał święty Jerzy. Przejęty jej niedolą, podjął walkę z potworem. Udało mu się zranić smoka. Następnie uwiązał go paskiem księżniczki i jak potulnego psiaka zaprowadził do miasta. Osobliwy orszak przeraził mieszkańców Silene, którzy kategorycznie domagali się śmierci bestii. Takoż smok dokonał żywota, dobity przez Jerzego. Król i mieszkańcy odetchnęli z ulgą i z wdzięczności za ratunek przyjęli chrześcijaństwo.
Tutaj warto zadać sobie istotne pytanie — czy Jerzy i księżniczka żyli potem długo i szczęśliwie? W opowieści ze „Złotej legendy” nie wspomniano, by król ofiarował zwycięzcy rękę córki. Wystawił za to wielki kościół. W dowód wdzięczności ofiarował rycerzowi „ogromną sumę pieniędzy”. Jak można było się spodziewać, Jerzy odmówił. Ucałował króla, wygłosił pożegnalną mowę, po czym samotnie opuścił miasto. Jeśli to zakończenie wydaje się mało satysfakcjonujące to w jednej z późniejszych, szesnastowiecznych wersji Jerzy ożenił się z księżniczką (która awansowała na królową Egiptu) i nawet doczekał się syna.
Jerzy odwrócony
Coś niecoś o kaflu i jego bohaterach już wiemy. Przyjrzyjmy się bliżej świętemu Jerzemu ze Żnina. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w najlepszym porządku. Ale, gdy dokładniej przyjrzymy się rycerzowi, dostrzeżemy, że na rumaku siedzi tyłem! Dlaczego?
Ludzie średniowiecza byli w zdecydowanej większości niepiśmienni. Mimo to z wprawą pływali w morzu symboli i kodów. Każdy element, kolor jakiegoś wyobrażenia mógł nieść ze sobą wiadomość. Czasami ten symboliczny język udaje się nam rozszyfrować, czasami pozostaje nierozwiązaną zagadką. Bywa też, że doszukujemy się znaczeń tam, gdzie ich nie ma. Zanurzmy się zatem ostrożnie w odmęty średniowiecznych wyobrażeń.
Myśląc o średniowiecznych księgach, zwykle przychodzą nam do głowy cenne, okazałe rękopisy. W skryptoriach poważni, oddani pracy mnisi, z nabożną pracowali ku chwale Pana. Cóż, nie do końca. W średniowiecznych manuskryptach roi się od rysunków na marginesach albo sprytnie wplatanych w iluminacje. Często są obrazki frywolne, dla współczesnego odbiorcy wręcz szokujące. Średniowieczni skrybowie (czasami dla hecy) rysowali groteskowe postaci, albo umieszczali dostojników w komicznej, ośmieszającej pozie. Spotykamy satyryczne przedstawienia duchownych siedzących tyłem na osiołku albo świni. Tym tropem podążyło moje pierwsze skojarzenie. No ale nabijać się ze świętego? To byłoby za wiele, nawet, jak na złośliwego mnicha.
W tym momencie powinien pojawić się głos rozsądku. O pomoc w rozwikłaniu tej zagadki poprosiłem mediewistkę dr Magdalenę Łanuszkę. Pani doktor zna się na średniowiecznej sztuce jak mało kto. Rozsądnie zwróciła uwagę na względy kompozycyjno-technologiczne przemawiające za taką pozą świętego. Artysta musiał zachować proporcje, kompozycję. Dynamiczna, jednobarwna na dodatek scena musiała być tak przedstawiona, żeby postaci nie zlały się w jakąś jednolitą masę. Proste i logiczne wyjaśnienie!
Rzeczywiście, trzeba nieźle się nagimnastykować, żeby upchać na niewielkim kaflu konia z rzędem, rycerza z aureolą i kopią oraz smoka. Ten ostatni powinien być też nieco większy niż chomik i zaopatrzony w pełen garnitur groźnych zębów i szponów.
Jeszcze raz przyjrzyjmy się świętemu. Dostrzeżemy zarówno zbroję rycerską wraz z ostrogami (jednoznacznym symbolem rycerskim), jak i zdobny rząd koński (uzda, siodło i tym podobne detale). Może zatem zaskakująca pozycja świętego Jerzego ma na celu podkreślenie jego kunsztu wojennego? Chyba nic z tego. Dr Piotr A. Nowakowski, archeolog i bronioznawca zgadza się, że przedstawienie świętego nie ma specjalnie złożonego powodu. Służy „ratowaniu kompozycji”. Trudno ocenić, czy podkreśla kunszt jeździecki.
Zwróćmy uwagę, z jakimi detalami przedstawiono rycerza. Na głowie ma hełm z zasłoną, swoją drogą konstrukcją w XV wieku nieco przestarzałą. Święty walczy wyjątkowo odważnie, z „otwartą przyłbicą”. Przez prawą rękę przerzucone są wodze. Ciało chroni krótkim pancerzem. Wyraźnie widać buty z długimi czubkami oraz ostrogi — symbol stanu rycerskiego.
Woltyżerka, jaką popisuje się święty Jerzy, jest nadzwyczajna, intrygująca, ale nie wyjątkowa. Okazuje się, że gliniany święty ma bliźniaka.
Nieoczekiwany bliźniak
Identyczny kafel został odkryty w 1990 roku przez Czesława Strzyżewskiego podczas badań archeologicznych w Jankowie Dolnym niedaleko Gniezna. Archeolodzy z Muzeum Początków Państwa Polskiego badali tam ślady piętnastowiecznej zabudowy dworskiej. Była to prawdopodobna siedziba rodu Porajów Strzyżewskich. W toku badań odkryto kilkaset fragmentów kafli pochodzących z kilku pieców. Najcenniejsze pochodzą z połowy XV wieku (znaleziono kafel z herbem Jastrzębiec arcybiskupa Wojciecha, który zmarł w 1436). Wśród nich znajduje się niemal identyczna (różni się tylko kolorem) płytka z charakterystycznym św. Jerzym i smokiem. Wydaje się, że oba zabytki wyszły spod ręki, albo przynajmniej matrycy jednego rzemieślnika. Święty na kaflu z Jankowa Dolnego został dość nieudolnie pokryty czarniawym szkliwem. Ten niewprawny zabieg może oznaczać, że jest to jedna z pierwszych prób tworzenia wielobarwnych kompozycji. Podobna technika upowszechniła się dopiero w XVI wieku.
Ale to nie wszystkie niespodzianki. Podczas prac archeologicznych w Jankowie Dolnym wydobyto kafle, na których Jerzy siedzi przodem, tyłem albo zwyczajnie, stoi i dźga smoka. Oprócz wyobrażeń świętych i scen biblijnych w Jankowie odnaleziono kafle z herbami rycerskimi, scenkami rodzajowymi i całą rzeszą fantastycznych postaci, także diabła. Bogactwo wyobrażeń uwiecznionych na kaflach pozwala zatopić się w średniowiecznym świecie. Kto by przypuszczał?
Piętnastowieczny warsztat garncarski, gdzie produkowano kafle, znajdował się prawdopodobnie w Gnieźnie. Nabywcy wywodzili się zarówno z kręgów kościelnych, jak i właścicieli ziemskich. Trudno jednak rozdzielać kafle, czy właściwie piece, na „dworskie” i „religijne”. Te sfery życia wzajemnie przenikały się w średniowieczu.
W każdym razie żniński kafel nie ma nic wspólnego z Mikołajem z Wenecji. Sędzia zmarł w roku 1400. Bardzo wątpliwe, by zdążył jeszcze wygrzać się przy piecu ozdobionym zmaganiami świętego Jerzego.
Jaka piękna katastrofa!
No dobrze, ale czy kafel mógł przywędrować do Żnina z Wenecji? Cofnijmy się do roku 1947. Wtedy to, pod kierunkiem Włodzimierza Hołubowicza, na terenie zamku przeprowadzono badania archeologiczne. Wśród przebadanych obiektów znalazły się także fragmenty gotyckich kafli. Zgadnij, kto widnieje na odnalezionej płytce? Tak jest! Święty Jerzy w znanej nam pozie! Co więcej, brązowo-pomarańczowy kafel został pokolorowany identycznie, jak bliźniak z Jankowa Dolnego.
Aleksandra Świechowska, która opracowała kafle z Wenecji, także zwróciła uwagę na wyjątkową pozycję świętego. Wskazała na podobne, niemieckie wyobrażenia z połowy XV wieku.
Na jednym z niekompletnych kafli umieszczono herb „Trąby”. Takiego herbu używał arcybiskup Mikołaj Trąba, który był właścicielem zamku w Wenecji w latach 1420-1422. Nie musi to wcale oznaczać, że piec powstał dokładnie w tych latach. Jest to kolejna przesłanka, za tym, by datować kafel ze świętym Jerzym na pierwszą połowę XV wieku.
Przyjrzyjmy się raz jeszcze chronologii miasta i zamku w Wenecji. Sędzia Mikołaj zmarł w roku 1400. Po jego śmierci warownię przejęła córka Elżbieta, żona Przedpełka z Warzymowa herbu Pomian. Wiele wskazuje, że tamtejszy zamek stał się jej domem. Wenecja musiała podupadać, skoro w 1411 roku Elżbieta wspólnie z synem Mikołajem podjęła próbę ponownej lokacji miasta. Wójtostwo sprzedano bliżej nieznanemu Filipowi. Ów człowiek, wraz z pięcioma pachołkami miał przebywać na zamku, którego zobowiązał się bronić. Ze swojego zadania nie wywiązał się najlepiej. Między 1411 a 1420 rokiem wybuchł pożar, prawdopodobnie całe wnętrze uległo zniszczeniu. W tym czasie na Pałukach nie prowadzono żadnych działań wojennych. Musiało dojść do zaprószenia ognia, może pożar spowodowało uderzenia pioruna? 24 kwietnia 1420 roku Mikołaj Pomian wymienił ruderę na wieś Biskupice pod Radziejowem. Nowym właścicielem zamku został prymas Mikołaj Trąba. Ta data symbolicznie kończy historię Wenecji jako rezydencji rycerskiej. W 1420 roku rozpoczęto odbudowę warowni. Możliwe, że w tym roku postawiono nowy piec, z kaflami opisanymi przez Aleksandrę Świechowską. Po odbudowie, około roku 1431, zamek pełnił przede wszystkim funkcję administracyjną. Wbrew popularnej legendzie, nie ma źródeł, by potwierdzić, że był więzieniem dla księży. Chyba jednak nie było to bardzo przytulne miejsce. Źródła wskazują, że arcybiskupi gnieźnieńscy zatrzymywali się w Żninie. Jedynym wyjątkiem był następca Mikołaja Trąby, Wojciech Jastrzębiec, który prawdopodobnie spędził zimę 1429/1430 na zamku. Przypomnę tylko, że na podstawie herbu Jastrzębiec, datowano odkrycie w Jankowie Dolnym!
Pomiędzy 14 a 23 kwietnia 1479, prymas Jakub ze Sienna w towarzystwa kanoników przeprowadził wizytację żnińskich dóbr kościelnych. Prawdopodobnie wtedy podjęto decyzję o rozbiórce zamku i przeniesieniu administracji kościelnej do Żnina. Z pozyskanego materiału rozpoczęto budowę nowej rezydencji. Pierwotne miała być murowana, ale z pierwotnego założenia udało się zrealizować tylko piwnice i fundamenty. Na nich postawiono drewniany dwór.
Jeśli upierać się przy pomyśle, że kafel do Żnina przywędrował z Wenecji, to może w latach 80. piętnastego stulecia? Jakkolwiek brak na to żadnych dowodów. Zamek w Wenecji był (przynajmniej częściowo) użytkowany do 1511 r. Kafel równie dobrze mógł zostać wmurowany z jakiegoś lokalnego pieca. Może z mieszkania plebana? Może z klasztoru, albo szkoły dominikańskiej?
Cóż, nie udało mi się w żaden sposób powiązać żnińskiego kafla z zamkiem w Wenecji, a tym bardziej osobą Mikołaja. Jednak podróż w głąb średniowiecznego świata kafli, smoków i rycerzy stała się fantastyczną przygodą.
[1] Wszystkim zainteresowanym średniowiecznymi smokami polecam artykuły Magdaleny Łanuszki: https://muzea.malopolska.pl/pl/artykuly/631 i https://muzea.malopolska.pl/pl/artykuly/635 oraz jej blog: http://posztukiwania.pl/W przygotowaniu tego tekstu wielką pomocą służyły mi uwagi dr Magdaleny Łanuszki i dr. Piotra A. Nowakowskiego. Dziękuję także za pomoc pracownikom Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie oraz Muzeum Archeologicznego w Biskupinie. Jeśli gdzieś popełniłem błąd, daj mi znać michal@manowce.com
© Copyright by Michał Matyjasik 2022 (michal@manowce.com).
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego.
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Praca w toku. Opublikowano 19 lip 2022, ostatnia zmiana 23 lipca 2022.